Udział w Trzeciej Konferencji Bliskości już w pierwszych
dniach po powrocie zaczął wydawać swe owoce. Dla mnie bardo cenne, od dawna już
wyczekiwane i potrzebne.
Usłyszałam wiele dobrego i wartego wcielania w życie.
Spotkałam i poznałam ludzi, od których czerpię siłę i inspirację do działania. Pobyłam
też trochę sama ze sobą i swoimi refleksjami. To wszystko było naprawdę
wspaniałe, a przede wszystkim bardzo mi potrzebne. Chyba wcześniej nie zdawałam
sobie sprawy z tego, jak bardzo…
I jak często bywa – to, co pozornie najmniejsze, okazuje się
mieć największą moc i działać z niezrównaną sobie siłą. Taki efekt
nieoczekiwanie wywołały we mnie słowa jednego z zaproszonych Gości, gdy
odpowiadał na pytanie, od kiedy zacząć. OD
TERAZ.
Teoretycznie zupełnie to oczywiste i nie pierwszy raz
usłyszane czy przeczytane. Jednak w obliczu wielu innych dobrych i prawdziwie
mądrych treści usłyszanych w ciągu tych dwóch dni, te słowa dały mi zupełnie
nową siłę sprawczą.
Tak jakoś zupełnie nie planując i nie zastanawiając się jak
i od czego zacząć, zorientowałam się, że właśnie to robię – dostrzegam istotne
elementy w mojej relacji z dziećmi. Praktyka uważności – bardzo mi potrzebna na
co dzień, bo właściwie z nią moja codzienność nabrała nowej jakości i nareszcie
namacalnie zaczęłam doświadczać co to znaczy, że każdy dzień i każda chwila
jest dla mnie szansą i darem nowych możliwości.
Sytuacja pierwsza:
Wybieramy oprawki okularowe dla Tosi. Przymierzamy jedne,
drugie, trzecie…, dziesiąte. Przy czwartych albo piątych zauważyłam błysk
zachwytu w Jej oczach. Ale mierząc ósme czy dziewiąte, to ja wpadłam w zachwyt
na Jej widok. W dodatku świetnie wykonane, wygodne, specjalnie dostosowane do
potrzeb dziecka – lekkie, elastyczne tworzywo, śliczna kolorystyka, dobrze
pracujące teleskopy. Widziała, że mi się podobają zarówno te oprawki jak i ona
w nich.
I tutaj nastał ten ważny dla naszej relacji moment.
Przypomniałam sobie słowa Moniki z konferencji, gdy mówiła, że to jej dziecko
najlepiej wie, kiedy jest głodne, zmarznięte czy chce siku. Przeniosłam to na
kwestię decydowania o własnym wyglądzie. To moja córka najlepiej wie, w czym
dobrze się czuje i podoba sobie. To ona najlepiej wie, który kształt i kolor
oprawek podoba jej się najbardziej. Jakość ich wykonania oraz to, co mnie
wydaje się na temat jej wyglądu, to sprawy nic nie znaczące. Tosia bowiem
najpiękniej wygląda w tym, w czym najbardziej podoba się samej sobie,
niezależnie od opinii innych, nawet najbliższych.
Wiedziała już, które oprawki wybrałabym ja. Zapytałam zatem,
które wybiera ona. Poczułam trudne do opisania szczęście, gdy mając na nosie
moje faworytki, popatrzyła na te, które podobały się Jej i wskazując na nie
palcem, powiedziała, że chce właśnie je.
Gdy byłam dzieckiem, a nawet dłużej jeszcze, dokonując wyboru
uwzględniałam czynnik, który tak naprawdę wcale nie powinien mieć miejsca, a
nazywał się on – co na to mama?
Bardzo często było tak, że ostateczny mój wybór był tak
naprawdę podyktowany sercem i głosem mojej mamy zamiast moim. Nie dlatego, że
nie wiedziałam, czego chcę. Zazwyczaj wiedziałam doskonale. Miałam jednak w
sobie silne poczucie, że jeśli wybiorę inaczej niż wybrałaby mama, to sprawię
jej przykrość. Z jakiegoś powodu szczęście mojej mamy było dla mnie ważniejsze
niż moje własne. Teraz wiem, że tak być nie powinno. Postanowiłam sobie kiedyś,
że zrobię wszystko co tylko w mojej matczynej mocy, aby nie przekazać tej
właściwości moim dzieciom.
Już dawno zauważyłam, że wrażliwość Pierworodnej zdradza
posiadanie skłonności w tymże niebezpiecznym kierunku.
Na szczęście zdołałam wypracować w sobie zdolność do w miarę
szybkiej reakcji w rozpoznawaniu sytuacji alarmowych i na co dzień funkcjonuje
to we mnie tak, że gdy zbliżamy się do „przeszkody”, zapala mi się w głowie
światełko, a w sytuacjach skrajnych towarzyszy mu nawet klakson. To bardzo
cenna właściwość i warto ją pielęgnować. Śmiem twierdzić, że ratuje życie
naszej relacji – mojej z Pierworodną.
Kiedy więc Pierworodna dokonała wspomnianego wyboru,
poczułam moje małe wielkie zwycięstwo, bo wiem, że ja będąc w jej wieku i
podobnej sytuacji, zrobiłabym inaczej. Mało tego – ja pamiętam, jak bedąc w jej
wieku i sytuacji, robiłam inaczej. I pamiętam też, że wcale nie czułam się z
tym dobrze. Pamiętam, że żałowałam, a wraz z wiekiem miałam niesmak w sercu i
poczucie przegranej – nieudacznictwa wręcz.
A teraz głęboko wierzę w to, że Pierworodna nie będzie miała w sobie tych wszystkich przeżyć. Będzie miała za to inne. Nie wiem jakie, ale wierzę, że budujące i motywujące, zaszczepiające w niej przekonanie, że jest w pełni kompetentnym człowiekiem, aby samodzielnie podejmować decyzje i dokonywać wyborów zgodnych z jej rzeczywistymi potrzebami.
A teraz głęboko wierzę w to, że Pierworodna nie będzie miała w sobie tych wszystkich przeżyć. Będzie miała za to inne. Nie wiem jakie, ale wierzę, że budujące i motywujące, zaszczepiające w niej przekonanie, że jest w pełni kompetentnym człowiekiem, aby samodzielnie podejmować decyzje i dokonywać wyborów zgodnych z jej rzeczywistymi potrzebami.
Boulangerie - randka z Pierworodną |
Sytuacja druga:
Lekcja pływania w szkole. Zajęcia, które Pierworodna
uwielbia od samego początku. Przyszedł czas na skok do wody. Zauważyłam, że nie
jest przekonana, czy chce wskoczyć pomimo, że woda nie była głęboka. Zauważyłam
też, że pani nauczycielka podaje rękę dzieciom, które mają obawy. Za rękę czy
samodzielnie, wszystkie wskakiwały do wody. Gdy przyszła kolej Tosi, Pani
podała jej rękę, a ona… zrobiła to… nie wskoczyła do wody, tylko asekurując się
zeszła do basenu z murka trzymając Panią za rękę. Tym samym zadbała o siebie –
ochroniła swoje własne poczucie bezpieczeństwa. Uszanowała w sobie brak
gotowości do wykonania skoku do wody już teraz. Tym samym uchroniła się przed
doznaniami, które być może zadziałałyby szokowo, owocując traumą w postaci lęku
przed kolejnymi zajęciami nauki pływania.
Patrzyłam na to i miałam w oczach łzy wzruszenia i radości.
Pamiętam bowiem moje pierwsze długo wyczekiwane zajęcia na
basenie. Miałam wtedy tyle lat ile ona teraz. Już na pierwszych zajęciach pan
nauczyciel postanowił „oswoić” dziatwę z wodą w sposób dosłowny, czyli poprzez skok
na głęboką wodę.
Do dziś pamiętam to konkretne przerażenie, które wtedy
czułam. Obserwując po kolei skaczące dzieci, zauważyłam jak osoby nieco
przestraszone i niepewne, są przez pana nauczyciela wpychane do wody. Uznałam
zatem, że samodzielny skok uchroni mnie przed byciem wepchniętą do wody i… skoczyłam.
Nie, nie utopiłam się i nie z tym miałam problem. W końcu facet zapewne
wyłowiłby mnie gdyby zaistniała taka konieczność.
Problem tkwił w tym, ze nie czułam się wówczas gotowa na
uczestniczenie w tego typu eksperymencie. Nie umiałam jednak zatroszczyć się o
siebie, wykonać uniku czy wręcz wprost powiedzieć, że nie skaczę i koniec. Na
następnych zajęciach – w obawie przed podobnymi eksperymentami – powiedziałam,
że boli mnie brzuch, więc nie mogę pływać. Na kolejnych, że zapomniałam
kostiumu. Później zapominałam ręcznika i ogólnie notorycznie coś mi dolegało, a
już szczytem mej radości było, gdy na przykład z powodu bycia po chorobie
miałam zwolnienie lekarskie z basenu. Wtedy przynajmniej nie musiałam niczego
zapominać ani udawać że coś tam mnie boli. Jakimś cudem udało mi się do końca
roku unikać tych zajęć. Było to jednak ubrane w ogromny lęk i ogólny
dyskomfort. Przecież nie o to chodzi w trudnych sytuacjach, żeby przetrwać
chowając się po kątach, ale o to, aby uszanować swoje potrzeby i móc zrobić to
zawsze z podniesionym czołem i poczuciem własnej godności. Cieszy mnie, że
Pierworodna posiada w sobie tę umiejętność, której mnie kiedyś bardzo brakowało.
I taka moja refleksja na sam koniec – dzięki sztuce
uważności i praktykowaniu jej na co dzień w moim rodzicielstwie, okazało się,
że mam zdecydowanie więcej powodów do radości nawet wówczas, gdy całkowicie
opadam z sił po wyczerpującym tygodniu. Bałagan w domu, papierki po cukierkach
w torebce, konik Fili z odpadającymi skrzydełkami znaleziony przypadkiem w
kieszeni kurtki… te wszystkie mniejsze i większe drobiazgi przypominają mi o
tym, że każdego dnia mam trzykrotny powód do odczuwania szczęścia. To takie
moje małe dary codzienności.
Na zajęcia z pływania chodziłyśmy do tej samej szkoły...zadziwiające, że mam niemal identyczne wspomnienia z lekcji basenu:(
OdpowiedzUsuń