W Międzynarodowym Tygodniu Douli (22-28.03.2015) najbardziej dostępnym dla
mnie wydarzeniem okazał się Festiwal Doul zorganizowany przez Volę Kusmierską z Mamclub
Gdy dzielą nas setki kilometrów, webinaria dają nam możliwość
„spotkania się” i zdobywania nowej wiedzy. Przyznam, że poczułam się niemal
zaczarowana pierwszym festiwalowym webinarium. Barbara Blichowska-Czajka tak
pięknie mówiła o doulowaniu, że słuchając, zatapiałam się w Jej słowach i
chłonęłam nie tylko nową wiedzę, ale też spokój, który emanował z Prowadzącej.
Basia mówiła dużo o pracy douli, o jej sposobach niesienia ulgi w porodzie, o
wsparciu, jakim doula otacza rodzącą kobietę. Pojawiło się we mnie mnóstwo refleksji, odżyły piękne wspomnienia i zrodziły nowe inspiracje. Wspomnę tutaj w dużym streszczeniu o niektórych.
Z dużą fascynacją słuchałam treści dotyczących duchowego aspektu
porodu. W pełni zgodzę się z tym, że dużym bólem naszych czasów i chyba też
kultury, w jakiej żyjemy, jest pomijanie, a czasem wręcz całkowite wykluczanie
tego elementu z porodu. Tymczasem duchowość wydarzenia, jakim jest poród, ma tak
samo ogromne znaczenie, jak aspekt fizjologiczny. Czasem zastanawiam się, czy
może ten czynnik duchowy nie jest nawet ważniejszy od fizjologii. Tę drugą
bowiem, łatwo na bieżąco kontrolować (jeśli zachodzi taka konieczność) choćby
przy pomocy aparatury medycznej.
Przeżycia duchowe są w zasadzie poza zasięgiem
kontroli. Bardzo wiele czynników może mieć na nie wpływ. Choćby otoczenie –
osoby, które towarzyszą rodzącej kobiecie i opiekują się nią, ich nastawienie,
słowa, gesty. To wszystko może mieć decydujący wpływ na jej późniejsze
wspomnienia z czasu porodu.
Nie od dziś, wiadomo też, że „w zdrowym ciele,
zdrowy duch” i odwrotnie. Jeśli zadbamy o sferę emocjonalną, zwiększymy szanse
prawidłowego przebiegu fizjologii w ciele.
Basia w swoim wystąpieniu wspomniała też o ogólnym przekazie społecznym
na temat porodu. To prawda, że jest on w dużej mierze fatalny. Media dedykowane
kobietom w ciąży koncentrują się niemal wyłącznie na fizjologii porodu. Z kolei
porady typu: „unikaj hałaśliwych miejsc”, czy „dbaj o to, aby nie przeżywać
nadmiernego niepokoju” itp., są w moim osobistym odczuciu nieczytelne. No bo co
to znaczy „nie denerwuj się, bo to szkodzi dziecku”? Mi tu brakuje jakiegoś
konkretu w postaci nakierowania myślenia kobiety na to, co dobre, pozytywne i
uszczęśliwiające ją.
Wiedza przekazywana w stylu poradnikowym wydaje mi się być
mało przydatna.
Ale nie tylko media mają wpływ na kreowanie wizji porodu. Dużą rolę
odgrywa obecny w świecie od dawien dawna przekaz słowny. Czyli, upraszczając –
opowieści porodowe innych kobiet. Zwłaszcza zaufanych kobiet, jak mamy, babcie,
siostry, przyjaciółki. To one mają wpływ na kształtowanie wizji porodu kobiet
ze swego otoczenia czy rodziny. I niestety to one niejednokrotnie stają się
kreatorkami lęku. Biorąc pod uwagę warunki i system, w jakich nasze mamy i
babcie, w pewnym sensie zmuszone były rodzić swoje dzieci, trudno jest mi je
winić za te opowieści. Jednak pamiętam,
jak całkiem niedawno, moje rówieśniczki zapytane o to, jakie były ich porody,
odpowiadały jedynie, że „nie ma do czego wracać”, „było, minęło”, „dobrze, że
już mam to za sobą”. Zdarzały się też opisy rodem z horroru, pełne krwi, bólu i
wielogodzinnych męczarni.
Pamiętam dokładnie taki obraz: byłam w zaawansowanej ciąży –
pierwszej w moim życiu ciąży. Było to podczas spotkania w gronie, w którym
znalazłam się bardziej z grzeczności i szacunku, niż z ciekawości i wyboru.
Dwie kobiety (o kilka lat starsze ode mnie), które miały już kilkuletnie dzieci,
widząc mój pokaźny brzuch, rozpoczęły snucie opowieści o porodowych koszmarach
i połogowych męczarniach. A ja stałam między nimi. Stałam i słuchałam. I chyba
byłam w jakimś innym świecie, bo czułam totalny spokój. Kompletnie nie
utożsamiałam się z tym, o czym mówiły. Do rozmowy włączyłam się dopiero, kiedy ktoś
zwrócił im uwagę, żeby nie opowiadały przy mnie takich rzeczy. Powiedziałam tylko
jedno zdanie: Nie ma problemu, mnie to nie przeraża.
I była to najprawdziwsza
prawda. Nie czułam ani przerażenia, ani lęku. Nigdy. Przed żadnym z moich
trzech porodów. Czułam za to ekscytację i ogromną ciekawość. Do tego stopnia,
że pod koniec drugiej i trzeciej ciąży, nie mogłam doczekać się rozpoczęcia
akcji porodowej.
Przyznam, że przez bardzo długi czas nie zdawałam sobie sprawy
z tego, że można odczuwać lęk przed porodem. Zrozumiałam to dopiero gdy zaczęłam odkrywać w sobie powołanie do bycia
doulą. Dotarło do mnie, że chciałabym tak pracować z kobietami, żeby i one nie
odczuwały lęku, aby poród przeżyć jako doświadczenie wzmacniające – takie, z
którego będą czerpać siłę przez resztę swojego życia.
Lęk bardzo odbiera siłę. Podobnie jak wstyd. Czasami kobiety mówią mi,
że odczuwały podczas porodu wstyd. Powody były bardzo różne – nagość,
niekontrolowana fizjologia, potrzeba wydawania głośnych dźwięków.
Piękne wspomnienia odżyły we mnie, gdy Basia wspominała o elemencie
zwierzęcym w porodzie. Doświadczyłam tego rodząc moją drugą Córkę. Ulgę przynosiły mi wówczas wydawane głośne dźwięki na niskich tonach. To było
wycie wilczycy. Dokładnie tak to przeżywałam. I czułam, się z tym cudownie.
Wraz
z każdym skurczem, miałam wrażenie, że niczym wilcza matka koncentruję całą
swoją uwagę na bezpieczeństwie wydawanego na świat potomstwa. Czułam się bardzo
zjednoczona z moją Córką, a dając sobie prawo do tych głośnych wilczych
dźwięków, czułam pełnię wolności w moim tu i teraz.
Basia poruszyła też bardzo istotny element, jakim jest doświadczenie
własnych narodzin, czyli tych, w których nasze matki wydały nas na świat. Już w
kilku książkach czytałam o tym, że bardzo często matki, które przyszły na
świat w trudnym porodzie, taki też poród fundują swoim dzieciom. Nie oznacza to
oczywiście, że ich działanie jest celowe – na zasadzie odwetu. Wręcz przeciwnie
– bywa tak, że kobieta dopiero po urodzeniu swojego dziecka dowiaduje się od
swojej matki, jakie naprawdę były jej narodziny.
Jest mi ten temat o tyle bliski, że zarówno moje narodziny, jak i
narodziny mojej mamy były bardzo trudne i niewolne od powikłań. Co ciekawe –
były to dokładnie te same powikłania.
Nie znałam całej tej historii. Poznawałam ją w kolejnych odsłonach, na
kolejnych etapach mojego życia. Ostatnie elementy układanki poznałam gdy już wszystkie
moje Córki były na świecie.
Ale mnie dane było przeciąć tę nić trudnych doświadczeń. Narodziny
moich Córek były wolne od najdrobniejszych powikłań. Wszystkie urodziły się
silne i zdrowe. Każda długo leżała na moich piersiach bezpośrednio po
narodzinach.
Widziałam też wszystkie trzy łożyska, które przez dziewięć
miesięcy przekazywały pokarm moim dzieciom. To są bardzo istotne elementy związane
z procesem narodzin. Tutaj bowiem rodzi się nie tylko dziecko, ale też matka.
Słuchając webinarium Basi, udało mi się nazwać to, co było we mnie
podczas wszystkich moich ciąż i porodów i co sprawiło, że narodziny moich
dzieci, za każdym razem były dla mnie doświadczeniem wzmacniającym. To była
otwartość.
Otwartość sprawiła, że byłam całkowicie wolna od lęku - niepodatna na negatywny przekaz na temat
porodu. Dzięki otwartości dałam sobie pełne prawo do podążania za potrzebami
mojego ciała w porodach. I jestem przekonana, że ta moja ufna otwartość
sprawiła, że (zupełnie tego nie kontrolując) odcięłam nić trudnych doświadczeń
porodowych w kobiecej linii mojego rodu i zapoczątkowałam coś nowego, co będzie siłą również dla moich Córek
gdy będą stawały się matkami.